Wednesday 29 February 2012

Przeceny, sales, rebajas, saldi, reduziert

O zimowych przecenach pisałam już rok temu. Analizując statystki mojego bloga dowiedziałam się zaskoczona, że jest to najpopularniejszy post. Mam nadzieję, że chociaż kilka osób, które po wstukaniu w Google hasła: wyprzedaże w Hiszpanii czy Barcelonie i kliknięciu w linka do mojego bloga właśnie i zaspokojeniu swojej ciekawości odnośnie przecen, zainteresowało się innymi tematami.


Powracając jednak do rebajas, w weekend skorzystaliśmy z ostatnich dni (w Katalonii wyprzedaże kończą się w tym roku 6 marca), gdzie za grosze można coś kupić. Jeśli tylko ma się trochę szczęścia lub niestandardowe wymiary. Nam się udało i wróciliśmy z kilkoma reklamówkami (ja z 3 parami wiosennych butów, które z niezrozumiałych dla mnie powodów są tu uważane za jesienno-zimowe). Cel został osiągnięty (z nadwyżką), konsumpcjonizm zaspokojony, a ja utwierdzam się w przekonaniu, że ograniczenie shoppingu do okresu wyprzedażowego jest bardzo ekonomiczne.
Zapraszam na letnie wyprzedaże już w sierpniu.



There was a whole post entirely dedicated to winter sales last year. I was quite surprised when I discovered when analyzing the statistics of my blog that this post was actually the most visited. I hope that at least few of those who after Googling :sales in Spain/Barcelona and entering the link to my blog, found it also interesting for something more that tips for shopping.

Well, I admit that I always try to take full advantage of the sale, so last Saturday (rebajas last till 6th March here) we decided to see if we find something during the remate final (final discount). All items left are really cheap and if you are lucky/patient/non-standard size, you closet may end up full. After only 1 hour we had our hands full of bags. I bought 3 pairs of spring shoes, which for some unknown reasons were from winter/autumn collection.
Now let’s begin the countdown for the summer sales!


Monday 27 February 2012

Turystyczne Rio/ Touristic Rio

Nie samymi plażami żyje Rio. Po Cobacabanie i Ipanemie, zapraszam wirtualnie na Cristo Rei, Pão de Açúcar, dzielnicę Santa Teresa, starówkę i schody Selarona.

Pomnik Jezusa Chrystusa, górujący nad miastem i będący jednym z siedmiu nowożytnych cudów świata, kojarzą wszyscy. Figura Odkupiciela z rozłożonymi dłońmi na filmach wydawała nam się imponująca. Jednak w rzeczywistości wcale nie wydaje się dominować nad Rio. Być jednak w Rio i nie wjechać na Corcovado by zobaczyć Cristo Rei, to ja być w Paryżu i ominąć wieżę Eiffla, albo Statuę Wolności w Nowym Jorku. No i oczywiście trzeba przyjąć odpowiednią postawę do zdjęcia, naśladując tysiące turystów. Mimo że cena trochę zaporowa, tłum turystów zdaje się tym zupełnie nie przejmować. Kilka faktów o samym pomniku: mierzy on 38 metrów, zaprojektowany został przez rzeźbiarza polskiego pochodzenia Paula Landowskiego, głowa mierzy 3,5 metra a waży 9, bagatela, 9 ton. Na wzgórze można się dostać kolejką linową (podróż często umila zespół grający sambę) albo pieszo. Ze wzgórza w pogodne dni rozciąga się piękna panorama na całe miasto, Lonely Planet poleca wjechać na punkt widokowy tuż przed zachodem słońca, ale my niestety musieliśmy się zadowolić częściowym zachmurzeniem. Pogoda w Rio nie dopisała zbytnio podczas naszego pobytu i na Corcovado wybraliśmy się raczej z obowiązki zaliczenia tej jednej z największych atrakcji Rio, wykorzystując umiarkowanie słoneczne przedpołudnie.


Pão de Açúcar, czyli Głowa Cukru, to kolejny obowiązkowy punkt turysty odwiedzającego Rio, tak więc trzeba się spodziewać sporych tłumów. Jednak widoku, który rozciąga się z tego wzgórza nie zapomnę chyba do końca życia. Mogłabym spędzić całe godziny podziwiając idealne położenie Rio de Janeiro i marząc, by tam pomieszkać przez kilka miesięcy.


Atrakcją dzielnicy Santa Teresa (klimatem przypominającą trochę Lizbonę) była przejażdżka tramwajem. Niestety tramwaj zlikwidowano, bo jest niebezpieczny (na razie władze ignorują plakaty z Oddajcie nam tramwaj!), czym byłam strasznie zawiedziona. Na szczęście artystyczna atmosfera dzielnicy (dla mnie jednej z ładniejszych w mieście) pełna galeryjek i barów zrekompensowała ten zawód.



Świetny pomysł na ożywienie okolicy miał pewien chilijski artysta, Jorge Selarón. Projekt, rozpoczęty w 1990 a trwający do dziś jest prosty- artysta ozdabia 125 schodów kafejkami z całego świata, tworzy wyjątkową mozaikę, a współtworzyć ją może każdy przez podarowanie kafelka. Często można spotkać brodatego artystę przy pracy. My mieliśmy frajdę wyszukując kafelki z Polski i Portugali (tych było zdecydowanie więcej). Tak niewiele potrzeba, żeby upiększyć coś tak banalnego, jak schody, jak dodać trochę koloru i fantazji do szarej okolicy.


Piękne to turystyczne Rio, bez dwóch zdań. I ciąg dalszy nastąpi (nie może być za szybko, bo naszła mnie ochota by znowu gdzieś daleko wyjechać…)


Rio is much more than its beautiful beaches (well, during winter time beaches are always the most appealing element of exotic countries for many people). Today, after Copacabana and Ipanema, I invite you virtually to see Cristo Rei, Pão de Açúcar, Santa Teresa district, old town and Escadaria Selarón .

The statue of Christ the Redeemer that is not only the symbol of Rio de Janeiro but also one of the seven modern wonders of the world, is known by everybody. You probably have seen it countless times in TV, and on the screen it really does seem impressive. In reality, it is smaller than one could expect, it you don’t get the overwhelming impression that it dominates over the cidade maravilhosa. But still, when in Rio, one must go to Corcovado and see Cristo Rei, on the contrary it would be as if missing Eiffel Tower in Paris, or the Statue of Liberty in New York. And of course, there is only one posture you can have when posing for a memorial photo. The price can make you think twice if you are really sure to buy the ticket, a huge queue can make you even more uncertain. But still, it is the Cristo after all, 38 meters high, whose head is 3,5 meters and weighs 9 tons. Impressive. You can get there on foot or by a cable car (often accompanied by a samba band).The Lonely Planet recommends to go there just before the sunset to get the best pictures over the bay. Honestly whenever you go, you will be astonished by the beauty of the view. If you are lucky enough to actually see anything, as many times the clouds cover the view. The weather during our holidays in Brazil was far from being perfect, and we almost lost hope to go to Corcovado, fortunately 2 days before going back home it was only partially clouded and we can check this famous touristic attraction from our list.


For the breathtaking views we recommend Pão de Açúcar, the Sugarloaf, which is another must see on touristic map of Rio. Despite the crowds, I will probably never forget the perfect view that made me dream of living for few months in Rio de Janeiro.


On the list of 10 things you must see when in Rio, there was a ride on a tram in Santa Teresa district. You can just imagine my disappointment when I found out it was closed for being considered too dangerous. The authorities ignored countless posters with Give our tram back! Fortunately, the bohemian atmosphere in the district I personally consider one of the most charming in Rio (it somehow reminds me of Lisbon), full of charming galleries and little stores made up for the lack of unsafe ride.


The other place I liked (as if there were any places I disliked in Rio) were Selarón’s stairs. This Chilean artist had a great idea to revitalize the area he lived in, starting his never ending project in 1990. He simply decided to decorate 125 steps with colorful tiles from all over the word (everone can “participate” by donating tiles). We had a lot of fun trying to spot ones from Poland or Portugal (there were more of luso ones). The project confirms that you don’t need a lot to embellish something as trivial as stairs and to add some color and imaginations into our grey lives.


Without a doubt, touristic Rio is a beautiful (yet incomplete) city. To be continued (give me some time, as now I have to beat the desire to go again to some exotic country)

Saturday 25 February 2012

Brunch na Gracia i magiczna waga/ Brunch In Gracia and a magic scale

W sobotę nie istnieje budzik. W tę sobotę jedynym konkretnym planem miała być impreza u Patri, na którą nas zapraszała od miesiąca. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie spróbowała jakoś wypełnić luki pomiędzy pobudką a fiestą. Magda aluzyjnie wysłała mi linka do Zary z zamówieniem na prezent urodzinowy, więc początek planu już mieliśmy. Nuno musi przeczytać biografię Steva Jobsa w ciągu niecałych 20 dni, więc kolejny punkt programu też wymyśliliśmy- znaleźć fajną café, gdzie moglibyśmy poczytać. Z pomocą przyszedł, nie po raz pierwszy, google i blogi barcelońskie. Po krótkim researchu wybór padł na La Fourmi Café na Gracii. Gracia, jak już wielokrotnie pisałam, to zagłębie fajnych, fajniejszych i tych mniej fajnych knajpek, barów i restauracji. Tym razem się nie rozczarowaliśmy i mimo, że z czytania nic nie wyszło, to spędziliśmy miło czas. Forumi to idealne miejsce na sobotnie śniadanie/ brunch/ lunch. My wybraliśmy menu meksykańskie i francuskie (do wyboru amerykańskie i słodkie lub kanapki i naleśniki), do tego był oper bar z serami, wędlinami, tostami, dżemami i świeżymi owocami. A na deser brownie z lodami i cheescake. Do tego miłą niespodzianką było odkrycie, że kelnerka nie tylko jest z Polski, ale też ma na imię Agnieszka :) Na pewno jeszcze tam wrócimy. Jak nie na brunch, to na drinka lub Moritza i pogawędkę z Agą.


Po naszym blogu widać (chyba), że lubimy jeść, odkrywać nowe bary, próbować lokalnych smakołyków. Jeśli ty też należysz do grona smakoszy i boisz się, że ostatnimi dniami przybrałeś na wadze, zapraszam na spacer po Dzielnicy Gotyckiej, skręcenia w Carrer Ciutat, gdzie przez muzeum dziwnych wynalazków (dokładnej nazwy nie pamiętam) stoi cudowne urządzenie. Waga, która wyleczy cię z kompleksów! Nuno ma wagę Baracka Obawy i Georga Clooneya (!), a ja się usytuowałam między Kate Moss i Marylin Monroe (czyli wysiłek na siłowni nie idzie na marne, uff). Niektóre wskaźniki mnie rozbroiły: Messi (bez piłki), królowa Elisabeth (bez korony), Paris Hilton (po shoppingu), Lady Gaga (obrana w mięsną sukienkę).



On Saturday, the alarm clock isn’t tolerated. This Saturday, for a change, the only plan we had was Patri’s housewarming party. Well, I wouldn’t be myself if I didn’t try to fill somehow the gap between waking up and getting ready for the party. As Magda allusively sent me a zara link for her b-day present, we had where to begin with. Nuno has only 2 weeks to finish reading Steve Jobs biography, so that would make a perfect continuation of our plan. We only had to find a nice café, where we could read. Once again google and Barcelona blogs came in handy and after a quick research we chose La Fourmi Café on Gracia. Gracia, as I’ve mentioned repeatedly is a district with thousands of cool, cooler or less cool cafes, bars and restaurants. This time, even thought we changed initial plan from reading to talking, we weren’t disappointed with the place. Fourmi is a perfect place for a Saturday lazy breakfast / brunch / lunch. We chose a French and Mexican menu (there was also American and sweet one and variety of sandwiches or crêpes to chose from), in price an open bar with chees, ham, toasts, jams and fresh fruits was included. As we always have space to have a dessert, we had brownie with ice cream and cheesecake. The best part was when I discovered that a waitress was not only Polish, but her name is Agnieszka. We will definitely be back soon. If only not to eat, there are drinkis and moritz and chat with a nice girl from Warsaw.


When while reading our blog you get the impression that we like to eat, discover new bars, try local dishes, well, you are basically 100% right. If you also belong to the club of food lovers and may be afraid that you gain some extra pounds, I invite you to have a walk in the Gothic Quarter. Take a turn in Carrer Ciutat where a museum of strange inventions (I really don’t remember its correct name) is located. There you can find a scale that cure you of complexes! Nuno has the same weight as Barack Obama and George Clooney ( !!!), I’m somewhere between Kate Moss and Marilyn Monroe (yey, the hours spend at the gym give results!). Some weight indications can really cheer one up: Messi (without ball), Queen Elisabeth (without crown), Paris Hilton (after day of shopping) or Lady Gaga (dressed in meat).


La Fourmi Café
Milà i Fontanals, 58. Barcelona, 08012
Metro: Joanic (Línea 4). Bus: 20, 39, 45, 55, 57, 114, 116, N6
Niedz(Sun)- Czw(Thu) 9 a 2.30. Pt (Fri)-Sob(Sat) do/till 3.

Friday 24 February 2012

A po pracy na pizzę/ Slice of pizza after work

W planie było wyjście na siłownię. Wystarczył jeden niewinny telefon od Patri, żeby spalanie kalorii zmieniło się na ich konsumowanie. Czasami tak bywa. Z ekipą z Nuno pracy poszliśmy więc na pizzę. Post będzie krótki, bo rozpisywać się o zwykłym, choć klimatycznym miejscu, gdzie serwują porządną pizzę, szkoda czasu. Pizzeria nazywa się Pepe, ma fajnie pomalowane ściany, małą jaskinię, gdzie siedzieliśmy ogrodzeni od reszty sali, nie serwują Spitza (mimo że mają aperol, czym byłam oburzona troszkę), a przy wyjściu stoi rower. I po 21 robi się tłoczno. Zgłodniałam.


The plan was to go to the gym. And with only one phone call from Patri, we went from burning calories to consuming them. Well, this weak we are being fit-lazy, I admit. We went with Nuno work friends for pizza. It still wasn’t the Lent. The post is limited to few phrases as an ordinary, though nice place, that serves decent pizza shouldn’t really deserve a whole blog entry. The pizzeria is called Pepe, has nice painted walls, a small cave, where we sat separated from the rest of the place, strangely they don’t serve spritz, even thou they have aperol and there is a cute blue bike next to the exit. And after 9 pm it gets really crowded. Did I mention their pizza is tasty? I got hungry again...


Valldonzella, 36 Barcelona, 08001
Distrito: Ciutat Vella - Barrio: Raval
Horario: L-D de 19:00 a cierre
Cómo llegar: L1,L2 Universitat

Monday 20 February 2012

Ostatni weekend karnawału/ Last weekend of Carnival

Karnawał w Europie wypada blado przy tym jedynym prawdziwym, czyli brazylijskim. Kataloński też do najbardziej hucznych w Hiszpanii nie należy. Podobno w Sitges zabawa jest świetna i Barcelona może się schować, ale po raz kolejny nie było nam dane tego doświadczyć. Do tego w tym roku nie było jednej wielkiej parady na Av. Parallel, jak w zeszłym roku, a zamiast tego kilkadziesiąt mniejszych (podobno około 30) w różnych dzielnicach .


Tym razem Nuno zastrajkował i na ostatni dzień obchodów karnawału w Barcelonie wybrałam się sama. Nie powiem, czułam się trochę dziwnie po a) nie byłam przebrana b) nie byłam tam z dzieckiem. Ale zdjęcia są, mimo, że dobre ujęcia ruszających się dzieci są trudne oraz parady (zostałam wypchnięta z pierwszego rzędu, co przy moich gabarytach równało się zdjęciom, na których połowę kadru stanowi czyjaś głowa). Do tego w połowie parady uczestnicy zmienili trasę. Nie narzekam jednak, bo lubię takie świętowanie Hiszpanów na ulicach, w których uczestniczą całe rodziny, od małych dzieci w wózkach po pokolenie dziadków. W Polsce karnawał ograniczony jest tylko (chyba- jeśli się nic od moich czasów nie zmieniło) do balu w szkole i ewentualnie imprez tematycznych w dyskotece. Tu dzieci przez kilka dni przychodzą przebrane do szkoły a do tego w weekend uczestniczą z rodzicami w przeróżnych atrakcjach.


Gdzieś przeczytałam, że w tym roku organizatorzy chcieli, żeby obchody karnawałowe były jak najbardziej tradycyjne. Mieliśmy więc bal maskowy na Bornie, bitwa na confetti i pomarańczowe piłki (co nawiązywało do tradycyjnej walki na zepsute pomarańcze, która odbywała się na Ramblas, ale została zabroniona).


Kilka faktów o karnawale. W Tłusty Czwartek (Jueves Ladrero) Katalończycy nie objadają się pączkami, ale jedzą coques de lladrons, tortillę oraz butifarra d'ou. Jak wiemy po karnawale, w środę popielcową (miércoles de ceniza) rozpoczyna się Wielki Post (Cuaresma). W Hiszpanii oprócz sypania głowy popiołem (choć nie do końca wiem, czy na pewno się to praktykuje), ma miejsce pogrzeb sardynki (sic! a do tego o 11, więc chyba nigdy nie będę miała okazji uczestniczyć) i pali się króla karnawału, Rei Carnestoltes. Król ma symboliczne znaczenie: niesie na swych barkach wszystkie grzechy i bierze odpowiedzialność za wszystkie złe rzeczy, króre wydarzyły się w tym roku. Ostatniego dnia karnawału czyta się przed zgromadzonym tłumem jego testament, po czym tłum skazuje króla na spalenie.


Poniżej (po wersji angielskiej) załączam video z fajnej inicjatywy: nie ma to jak się fajnie przebrań w miejscu tak codziennym, jak targowisko :)


Pamiętam, że ja kiedyś byłam japonką, cyganką, biedronką, księżycem i tradycyjnie księżniczką. A wy jakie mieliście przebrania?


Carnival in Europe comparing to one and only Brazilian one seems really boring. The celebrations in Catalonia are not the most famous in Spain. Well, the one in Sitges would be worth mentioning, but once again we missed it and stayed in Barcelona. And I must admit, that this year it was a huge disappointment (if it wasn’t for the blog, I would have definitely skipped it). Instead of organizing a huge parade on Av. Parallel as last year, somebody decided it would be better to organize dozens of smaller in various districts. This year Nuno protested and didn’t keep me company, so I went alone. I felt a bit weird, because a) I was not dressed up b) there were almost only families with children. But I don’t regret going, I admired some costumes, but believe me when I say it was impossible to get nice shots, as children are moving extremely fast and the parade changed its route in the middle of the show, so I was unable to get a spot from where I could see anything. All in all, I love the way Spaniard tend to celebrate, with the whole family. In Poland you celebrate the carnival in primary school where you dress up for a small party (or if there is a themed party in disco. Here, children dress up to school during few days and then on the weekend participate in various activities, and it is not uncommon to see their parents/ grandparents dressed up in matching costumes.


I read somewhere that this year the organizers wanted the carnival celebrations be more traditional. So we had a masquerade ball at Born, the battle of confetti and orange balls (which was a reference to a traditional battle of rotten oranges, which used to take place on the Ramblas, but was prohibited)


Maybe not all of you know how el carnaval is celebrated in Spain, so here are few facts: the Fat Tuesday is not celebrate, instead they have Fat Thursday (jueves Ladrero), in Catalonia you should traditionally eat coca de lladrons, tortillas and butifarra d'ou. The carnival finishes on Ash Wednesday (miércoles de Ceniza) and then Lent starts (Cuaresma). In Spain, on Ash Wednesday a strange tradition is celebrated: sardine's funeral (in Barcelona it always takes place during the day so I can’t participate because of work) and the King of the Carnival, Rei Carnestoltes, is burned down. The King has a symbolic meaning: he carries on his shoulders all the sins of the world and takes responsibility for all the bad things that happened. On the last his last will is read aloud before the crowd that later on condemn him to be burned.


I found a funny video of yet another initiative showing that Spanish people really takes having fun to another level. Dressing up in a place so common as a market, it could happen only (?) in Spain.


I remember being dressed up as Japanese, gypsy, ladybug, moon and traditionally princess. What was your best costume?


1e43162c88c10d73ea0de00702a66c0c

Wednesday 29 February 2012

Przeceny, sales, rebajas, saldi, reduziert

O zimowych przecenach pisałam już rok temu. Analizując statystki mojego bloga dowiedziałam się zaskoczona, że jest to najpopularniejszy post. Mam nadzieję, że chociaż kilka osób, które po wstukaniu w Google hasła: wyprzedaże w Hiszpanii czy Barcelonie i kliknięciu w linka do mojego bloga właśnie i zaspokojeniu swojej ciekawości odnośnie przecen, zainteresowało się innymi tematami.


Powracając jednak do rebajas, w weekend skorzystaliśmy z ostatnich dni (w Katalonii wyprzedaże kończą się w tym roku 6 marca), gdzie za grosze można coś kupić. Jeśli tylko ma się trochę szczęścia lub niestandardowe wymiary. Nam się udało i wróciliśmy z kilkoma reklamówkami (ja z 3 parami wiosennych butów, które z niezrozumiałych dla mnie powodów są tu uważane za jesienno-zimowe). Cel został osiągnięty (z nadwyżką), konsumpcjonizm zaspokojony, a ja utwierdzam się w przekonaniu, że ograniczenie shoppingu do okresu wyprzedażowego jest bardzo ekonomiczne.
Zapraszam na letnie wyprzedaże już w sierpniu.



There was a whole post entirely dedicated to winter sales last year. I was quite surprised when I discovered when analyzing the statistics of my blog that this post was actually the most visited. I hope that at least few of those who after Googling :sales in Spain/Barcelona and entering the link to my blog, found it also interesting for something more that tips for shopping.

Well, I admit that I always try to take full advantage of the sale, so last Saturday (rebajas last till 6th March here) we decided to see if we find something during the remate final (final discount). All items left are really cheap and if you are lucky/patient/non-standard size, you closet may end up full. After only 1 hour we had our hands full of bags. I bought 3 pairs of spring shoes, which for some unknown reasons were from winter/autumn collection.
Now let’s begin the countdown for the summer sales!


Monday 27 February 2012

Turystyczne Rio/ Touristic Rio

Nie samymi plażami żyje Rio. Po Cobacabanie i Ipanemie, zapraszam wirtualnie na Cristo Rei, Pão de Açúcar, dzielnicę Santa Teresa, starówkę i schody Selarona.

Pomnik Jezusa Chrystusa, górujący nad miastem i będący jednym z siedmiu nowożytnych cudów świata, kojarzą wszyscy. Figura Odkupiciela z rozłożonymi dłońmi na filmach wydawała nam się imponująca. Jednak w rzeczywistości wcale nie wydaje się dominować nad Rio. Być jednak w Rio i nie wjechać na Corcovado by zobaczyć Cristo Rei, to ja być w Paryżu i ominąć wieżę Eiffla, albo Statuę Wolności w Nowym Jorku. No i oczywiście trzeba przyjąć odpowiednią postawę do zdjęcia, naśladując tysiące turystów. Mimo że cena trochę zaporowa, tłum turystów zdaje się tym zupełnie nie przejmować. Kilka faktów o samym pomniku: mierzy on 38 metrów, zaprojektowany został przez rzeźbiarza polskiego pochodzenia Paula Landowskiego, głowa mierzy 3,5 metra a waży 9, bagatela, 9 ton. Na wzgórze można się dostać kolejką linową (podróż często umila zespół grający sambę) albo pieszo. Ze wzgórza w pogodne dni rozciąga się piękna panorama na całe miasto, Lonely Planet poleca wjechać na punkt widokowy tuż przed zachodem słońca, ale my niestety musieliśmy się zadowolić częściowym zachmurzeniem. Pogoda w Rio nie dopisała zbytnio podczas naszego pobytu i na Corcovado wybraliśmy się raczej z obowiązki zaliczenia tej jednej z największych atrakcji Rio, wykorzystując umiarkowanie słoneczne przedpołudnie.


Pão de Açúcar, czyli Głowa Cukru, to kolejny obowiązkowy punkt turysty odwiedzającego Rio, tak więc trzeba się spodziewać sporych tłumów. Jednak widoku, który rozciąga się z tego wzgórza nie zapomnę chyba do końca życia. Mogłabym spędzić całe godziny podziwiając idealne położenie Rio de Janeiro i marząc, by tam pomieszkać przez kilka miesięcy.


Atrakcją dzielnicy Santa Teresa (klimatem przypominającą trochę Lizbonę) była przejażdżka tramwajem. Niestety tramwaj zlikwidowano, bo jest niebezpieczny (na razie władze ignorują plakaty z Oddajcie nam tramwaj!), czym byłam strasznie zawiedziona. Na szczęście artystyczna atmosfera dzielnicy (dla mnie jednej z ładniejszych w mieście) pełna galeryjek i barów zrekompensowała ten zawód.



Świetny pomysł na ożywienie okolicy miał pewien chilijski artysta, Jorge Selarón. Projekt, rozpoczęty w 1990 a trwający do dziś jest prosty- artysta ozdabia 125 schodów kafejkami z całego świata, tworzy wyjątkową mozaikę, a współtworzyć ją może każdy przez podarowanie kafelka. Często można spotkać brodatego artystę przy pracy. My mieliśmy frajdę wyszukując kafelki z Polski i Portugali (tych było zdecydowanie więcej). Tak niewiele potrzeba, żeby upiększyć coś tak banalnego, jak schody, jak dodać trochę koloru i fantazji do szarej okolicy.


Piękne to turystyczne Rio, bez dwóch zdań. I ciąg dalszy nastąpi (nie może być za szybko, bo naszła mnie ochota by znowu gdzieś daleko wyjechać…)


Rio is much more than its beautiful beaches (well, during winter time beaches are always the most appealing element of exotic countries for many people). Today, after Copacabana and Ipanema, I invite you virtually to see Cristo Rei, Pão de Açúcar, Santa Teresa district, old town and Escadaria Selarón .

The statue of Christ the Redeemer that is not only the symbol of Rio de Janeiro but also one of the seven modern wonders of the world, is known by everybody. You probably have seen it countless times in TV, and on the screen it really does seem impressive. In reality, it is smaller than one could expect, it you don’t get the overwhelming impression that it dominates over the cidade maravilhosa. But still, when in Rio, one must go to Corcovado and see Cristo Rei, on the contrary it would be as if missing Eiffel Tower in Paris, or the Statue of Liberty in New York. And of course, there is only one posture you can have when posing for a memorial photo. The price can make you think twice if you are really sure to buy the ticket, a huge queue can make you even more uncertain. But still, it is the Cristo after all, 38 meters high, whose head is 3,5 meters and weighs 9 tons. Impressive. You can get there on foot or by a cable car (often accompanied by a samba band).The Lonely Planet recommends to go there just before the sunset to get the best pictures over the bay. Honestly whenever you go, you will be astonished by the beauty of the view. If you are lucky enough to actually see anything, as many times the clouds cover the view. The weather during our holidays in Brazil was far from being perfect, and we almost lost hope to go to Corcovado, fortunately 2 days before going back home it was only partially clouded and we can check this famous touristic attraction from our list.


For the breathtaking views we recommend Pão de Açúcar, the Sugarloaf, which is another must see on touristic map of Rio. Despite the crowds, I will probably never forget the perfect view that made me dream of living for few months in Rio de Janeiro.


On the list of 10 things you must see when in Rio, there was a ride on a tram in Santa Teresa district. You can just imagine my disappointment when I found out it was closed for being considered too dangerous. The authorities ignored countless posters with Give our tram back! Fortunately, the bohemian atmosphere in the district I personally consider one of the most charming in Rio (it somehow reminds me of Lisbon), full of charming galleries and little stores made up for the lack of unsafe ride.


The other place I liked (as if there were any places I disliked in Rio) were Selarón’s stairs. This Chilean artist had a great idea to revitalize the area he lived in, starting his never ending project in 1990. He simply decided to decorate 125 steps with colorful tiles from all over the word (everone can “participate” by donating tiles). We had a lot of fun trying to spot ones from Poland or Portugal (there were more of luso ones). The project confirms that you don’t need a lot to embellish something as trivial as stairs and to add some color and imaginations into our grey lives.


Without a doubt, touristic Rio is a beautiful (yet incomplete) city. To be continued (give me some time, as now I have to beat the desire to go again to some exotic country)

Saturday 25 February 2012

Brunch na Gracia i magiczna waga/ Brunch In Gracia and a magic scale

W sobotę nie istnieje budzik. W tę sobotę jedynym konkretnym planem miała być impreza u Patri, na którą nas zapraszała od miesiąca. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie spróbowała jakoś wypełnić luki pomiędzy pobudką a fiestą. Magda aluzyjnie wysłała mi linka do Zary z zamówieniem na prezent urodzinowy, więc początek planu już mieliśmy. Nuno musi przeczytać biografię Steva Jobsa w ciągu niecałych 20 dni, więc kolejny punkt programu też wymyśliliśmy- znaleźć fajną café, gdzie moglibyśmy poczytać. Z pomocą przyszedł, nie po raz pierwszy, google i blogi barcelońskie. Po krótkim researchu wybór padł na La Fourmi Café na Gracii. Gracia, jak już wielokrotnie pisałam, to zagłębie fajnych, fajniejszych i tych mniej fajnych knajpek, barów i restauracji. Tym razem się nie rozczarowaliśmy i mimo, że z czytania nic nie wyszło, to spędziliśmy miło czas. Forumi to idealne miejsce na sobotnie śniadanie/ brunch/ lunch. My wybraliśmy menu meksykańskie i francuskie (do wyboru amerykańskie i słodkie lub kanapki i naleśniki), do tego był oper bar z serami, wędlinami, tostami, dżemami i świeżymi owocami. A na deser brownie z lodami i cheescake. Do tego miłą niespodzianką było odkrycie, że kelnerka nie tylko jest z Polski, ale też ma na imię Agnieszka :) Na pewno jeszcze tam wrócimy. Jak nie na brunch, to na drinka lub Moritza i pogawędkę z Agą.


Po naszym blogu widać (chyba), że lubimy jeść, odkrywać nowe bary, próbować lokalnych smakołyków. Jeśli ty też należysz do grona smakoszy i boisz się, że ostatnimi dniami przybrałeś na wadze, zapraszam na spacer po Dzielnicy Gotyckiej, skręcenia w Carrer Ciutat, gdzie przez muzeum dziwnych wynalazków (dokładnej nazwy nie pamiętam) stoi cudowne urządzenie. Waga, która wyleczy cię z kompleksów! Nuno ma wagę Baracka Obawy i Georga Clooneya (!), a ja się usytuowałam między Kate Moss i Marylin Monroe (czyli wysiłek na siłowni nie idzie na marne, uff). Niektóre wskaźniki mnie rozbroiły: Messi (bez piłki), królowa Elisabeth (bez korony), Paris Hilton (po shoppingu), Lady Gaga (obrana w mięsną sukienkę).



On Saturday, the alarm clock isn’t tolerated. This Saturday, for a change, the only plan we had was Patri’s housewarming party. Well, I wouldn’t be myself if I didn’t try to fill somehow the gap between waking up and getting ready for the party. As Magda allusively sent me a zara link for her b-day present, we had where to begin with. Nuno has only 2 weeks to finish reading Steve Jobs biography, so that would make a perfect continuation of our plan. We only had to find a nice café, where we could read. Once again google and Barcelona blogs came in handy and after a quick research we chose La Fourmi Café on Gracia. Gracia, as I’ve mentioned repeatedly is a district with thousands of cool, cooler or less cool cafes, bars and restaurants. This time, even thought we changed initial plan from reading to talking, we weren’t disappointed with the place. Fourmi is a perfect place for a Saturday lazy breakfast / brunch / lunch. We chose a French and Mexican menu (there was also American and sweet one and variety of sandwiches or crêpes to chose from), in price an open bar with chees, ham, toasts, jams and fresh fruits was included. As we always have space to have a dessert, we had brownie with ice cream and cheesecake. The best part was when I discovered that a waitress was not only Polish, but her name is Agnieszka. We will definitely be back soon. If only not to eat, there are drinkis and moritz and chat with a nice girl from Warsaw.


When while reading our blog you get the impression that we like to eat, discover new bars, try local dishes, well, you are basically 100% right. If you also belong to the club of food lovers and may be afraid that you gain some extra pounds, I invite you to have a walk in the Gothic Quarter. Take a turn in Carrer Ciutat where a museum of strange inventions (I really don’t remember its correct name) is located. There you can find a scale that cure you of complexes! Nuno has the same weight as Barack Obama and George Clooney ( !!!), I’m somewhere between Kate Moss and Marilyn Monroe (yey, the hours spend at the gym give results!). Some weight indications can really cheer one up: Messi (without ball), Queen Elisabeth (without crown), Paris Hilton (after day of shopping) or Lady Gaga (dressed in meat).


La Fourmi Café
Milà i Fontanals, 58. Barcelona, 08012
Metro: Joanic (Línea 4). Bus: 20, 39, 45, 55, 57, 114, 116, N6
Niedz(Sun)- Czw(Thu) 9 a 2.30. Pt (Fri)-Sob(Sat) do/till 3.

Friday 24 February 2012

A po pracy na pizzę/ Slice of pizza after work

W planie było wyjście na siłownię. Wystarczył jeden niewinny telefon od Patri, żeby spalanie kalorii zmieniło się na ich konsumowanie. Czasami tak bywa. Z ekipą z Nuno pracy poszliśmy więc na pizzę. Post będzie krótki, bo rozpisywać się o zwykłym, choć klimatycznym miejscu, gdzie serwują porządną pizzę, szkoda czasu. Pizzeria nazywa się Pepe, ma fajnie pomalowane ściany, małą jaskinię, gdzie siedzieliśmy ogrodzeni od reszty sali, nie serwują Spitza (mimo że mają aperol, czym byłam oburzona troszkę), a przy wyjściu stoi rower. I po 21 robi się tłoczno. Zgłodniałam.


The plan was to go to the gym. And with only one phone call from Patri, we went from burning calories to consuming them. Well, this weak we are being fit-lazy, I admit. We went with Nuno work friends for pizza. It still wasn’t the Lent. The post is limited to few phrases as an ordinary, though nice place, that serves decent pizza shouldn’t really deserve a whole blog entry. The pizzeria is called Pepe, has nice painted walls, a small cave, where we sat separated from the rest of the place, strangely they don’t serve spritz, even thou they have aperol and there is a cute blue bike next to the exit. And after 9 pm it gets really crowded. Did I mention their pizza is tasty? I got hungry again...


Valldonzella, 36 Barcelona, 08001
Distrito: Ciutat Vella - Barrio: Raval
Horario: L-D de 19:00 a cierre
Cómo llegar: L1,L2 Universitat

Monday 20 February 2012

Ostatni weekend karnawału/ Last weekend of Carnival

Karnawał w Europie wypada blado przy tym jedynym prawdziwym, czyli brazylijskim. Kataloński też do najbardziej hucznych w Hiszpanii nie należy. Podobno w Sitges zabawa jest świetna i Barcelona może się schować, ale po raz kolejny nie było nam dane tego doświadczyć. Do tego w tym roku nie było jednej wielkiej parady na Av. Parallel, jak w zeszłym roku, a zamiast tego kilkadziesiąt mniejszych (podobno około 30) w różnych dzielnicach .


Tym razem Nuno zastrajkował i na ostatni dzień obchodów karnawału w Barcelonie wybrałam się sama. Nie powiem, czułam się trochę dziwnie po a) nie byłam przebrana b) nie byłam tam z dzieckiem. Ale zdjęcia są, mimo, że dobre ujęcia ruszających się dzieci są trudne oraz parady (zostałam wypchnięta z pierwszego rzędu, co przy moich gabarytach równało się zdjęciom, na których połowę kadru stanowi czyjaś głowa). Do tego w połowie parady uczestnicy zmienili trasę. Nie narzekam jednak, bo lubię takie świętowanie Hiszpanów na ulicach, w których uczestniczą całe rodziny, od małych dzieci w wózkach po pokolenie dziadków. W Polsce karnawał ograniczony jest tylko (chyba- jeśli się nic od moich czasów nie zmieniło) do balu w szkole i ewentualnie imprez tematycznych w dyskotece. Tu dzieci przez kilka dni przychodzą przebrane do szkoły a do tego w weekend uczestniczą z rodzicami w przeróżnych atrakcjach.


Gdzieś przeczytałam, że w tym roku organizatorzy chcieli, żeby obchody karnawałowe były jak najbardziej tradycyjne. Mieliśmy więc bal maskowy na Bornie, bitwa na confetti i pomarańczowe piłki (co nawiązywało do tradycyjnej walki na zepsute pomarańcze, która odbywała się na Ramblas, ale została zabroniona).


Kilka faktów o karnawale. W Tłusty Czwartek (Jueves Ladrero) Katalończycy nie objadają się pączkami, ale jedzą coques de lladrons, tortillę oraz butifarra d'ou. Jak wiemy po karnawale, w środę popielcową (miércoles de ceniza) rozpoczyna się Wielki Post (Cuaresma). W Hiszpanii oprócz sypania głowy popiołem (choć nie do końca wiem, czy na pewno się to praktykuje), ma miejsce pogrzeb sardynki (sic! a do tego o 11, więc chyba nigdy nie będę miała okazji uczestniczyć) i pali się króla karnawału, Rei Carnestoltes. Król ma symboliczne znaczenie: niesie na swych barkach wszystkie grzechy i bierze odpowiedzialność za wszystkie złe rzeczy, króre wydarzyły się w tym roku. Ostatniego dnia karnawału czyta się przed zgromadzonym tłumem jego testament, po czym tłum skazuje króla na spalenie.


Poniżej (po wersji angielskiej) załączam video z fajnej inicjatywy: nie ma to jak się fajnie przebrań w miejscu tak codziennym, jak targowisko :)


Pamiętam, że ja kiedyś byłam japonką, cyganką, biedronką, księżycem i tradycyjnie księżniczką. A wy jakie mieliście przebrania?


Carnival in Europe comparing to one and only Brazilian one seems really boring. The celebrations in Catalonia are not the most famous in Spain. Well, the one in Sitges would be worth mentioning, but once again we missed it and stayed in Barcelona. And I must admit, that this year it was a huge disappointment (if it wasn’t for the blog, I would have definitely skipped it). Instead of organizing a huge parade on Av. Parallel as last year, somebody decided it would be better to organize dozens of smaller in various districts. This year Nuno protested and didn’t keep me company, so I went alone. I felt a bit weird, because a) I was not dressed up b) there were almost only families with children. But I don’t regret going, I admired some costumes, but believe me when I say it was impossible to get nice shots, as children are moving extremely fast and the parade changed its route in the middle of the show, so I was unable to get a spot from where I could see anything. All in all, I love the way Spaniard tend to celebrate, with the whole family. In Poland you celebrate the carnival in primary school where you dress up for a small party (or if there is a themed party in disco. Here, children dress up to school during few days and then on the weekend participate in various activities, and it is not uncommon to see their parents/ grandparents dressed up in matching costumes.


I read somewhere that this year the organizers wanted the carnival celebrations be more traditional. So we had a masquerade ball at Born, the battle of confetti and orange balls (which was a reference to a traditional battle of rotten oranges, which used to take place on the Ramblas, but was prohibited)


Maybe not all of you know how el carnaval is celebrated in Spain, so here are few facts: the Fat Tuesday is not celebrate, instead they have Fat Thursday (jueves Ladrero), in Catalonia you should traditionally eat coca de lladrons, tortillas and butifarra d'ou. The carnival finishes on Ash Wednesday (miércoles de Ceniza) and then Lent starts (Cuaresma). In Spain, on Ash Wednesday a strange tradition is celebrated: sardine's funeral (in Barcelona it always takes place during the day so I can’t participate because of work) and the King of the Carnival, Rei Carnestoltes, is burned down. The King has a symbolic meaning: he carries on his shoulders all the sins of the world and takes responsibility for all the bad things that happened. On the last his last will is read aloud before the crowd that later on condemn him to be burned.


I found a funny video of yet another initiative showing that Spanish people really takes having fun to another level. Dressing up in a place so common as a market, it could happen only (?) in Spain.


I remember being dressed up as Japanese, gypsy, ladybug, moon and traditionally princess. What was your best costume?


1e43162c88c10d73ea0de00702a66c0c